wtorek, 12 maja 2015

Noc, moje serce niebezpiecznie kołaczę zapowiadając atak. Próbuje wstać po szklankę wody, ale strach mnie paraliżuję. Oddychaj... Obracam głowę w prawą stronę, patrzę na jego spokojną twarz. Śpij kochany. Serce niebezpiecznie przyśpiesza, mój oddech sie urywa. O nie... Przecież miałam mieć jeszcze pół roku życia i przeżyć je jak najlepiej. Nie, nie,nie...
-Shhh.... Spokojnie kochanie. Nie panikuj to nie pomaga. Pamiętasz przy każdym ataku, masz wypowiadać każde słowo, które Ci przyjdzie na myśl. - Mój oddech musiał go zbudzić, od kiedy dowiedział się o mojej chorobie śpi strasznie płytko. Bawi się w mojego anioła stróża, myśli że zdążą znaleźć dla mnie serce, ale ja przestaje się łudzić.
-No mała zaczynaj... Ok to ja zacznę. Kocham Cię.
-Nie tęsknij.
-Będę.
- Przepraszam, że musisz przez to przechodzić.
-Kocham Cię. -powtórzył z łagodnym śmiechem. - Chodź wtul się tylko ostrożnie.
Pomaga mi, sam się przysuwa bliżej i podciąga mnie tak bym głową leżała na jego klatce. Całuje mnie w czoło. Upajam się zapachem jego skór , czuć jeszcze jego żel pod prysznic. Jest taki ciepły, nie wiem jak mogłam żyć bez niego, jego zapachu i ciepła.
-Kontynuuj kochanie...
-Serce.
-Przeszczep.
- Nie zdążę.
-Znajdą.
-Umieram. - po wypowiedzeniu tego słowa czuję wilgoć na moim czole. On znowu płacze, a ja... Ja nie mam odwagi by spojrzeć mu w twarz.
Nie wyobrażam sobie, skali jego cierpienia kiedy mnie zabraknie. Kiedy będzie siedział tutaj sam w czterech ścianach i płakał. Znam go, odrzuci każdą pomoc. Skazałam go na to, na cierpienie, tęsknotę i pustkę. Powinna byłam odejść, ale byłam zbyt samolubna. Czas, który mi pozostał postanowiła. przeżyć z nim u jego boku. Bo może jest jeszcze jakaś nadzieja...